Telewizja nas ogłupia. Media nas ogłupiają. To wie chyba każdy. Telewizja tworzy masę uzależnionych od reality show i telezakupów bezmózgich istot. Gazety również karmią nas polityczną papką i niepotrzebnymi nikomu informacjami pokroju "Trzeciego dziecka Kasi Cichopek z bratem szwagra Kuby Wojewódzkiego". Internet ogłupia ludzi każąc im oglądać filmy z kotami i czytać głupawe blogi o filmach (he he). Ogłupianie ludzi to jedno,gorsze jest to,że media stały się w dzisiejszych czasach niebezpieczną bronią. To media tworzą bohaterów i to właśnie przez media Charles Manson,Ted Bundy czy Anders Breivik byli lub są na ustach milionów. Śmiało powiedzieć można,że współcześni mordercy zyskują status podobny gwiazdom rocka wzbudzając strach ale też zaciekawienie ich mroczną stroną umysłu. Po tym przydługim wstępie przejdźmy jednak do dzisiejszego filmu (który w mojej osobistej liście najlepszych filmów jakie widziałem zajmuje wysokie miejsce) i zobaczmy jak z tematem mediów rozprawił się Olivier Stone (Co ciekawe Stone nakręcił "Natural Born Killers" na podstawie scenariusza Quentina Tarantino,jednak zaszło w nim tyle zmian,że mistrz kina pulpowego pojawia się jako "Twórca opowieści" (Story by Quentin Tarantino) a nie scenariusza jako takiego).

Film miał premierę w roku 1994 i od razu wzbudził masę kontrowersji. Zarzucano mu między innymi propagowanie przemocy i gloryfikowanie morderców a także oczernianie mediów. Jednak o co tak naprawdę tyle szumu? Dość powiedzieć,że jako jedną z pierwszych scen widzimy masakrę w jednym z przydrożnych barów autostrady 666 (co jest oczywistą parodią słynnej na cały świat autostrady 66) rodem z kina Roberta Rodrigueza czy wspomnianego wyżej Tarantino. Masakra jak to masakra rozpoczyna się niewinnie. Poznajemy dwójkę naszych bohaterów,Mike'a i Mallory Knoxów (Woody Harrelson i Juliette Lewis),którzy postanowili odpocząć i zjeść trochę cytrynowego ciasta. Mallory rozpoczyna nieco opętany taniec w rytm ballady Leonarda Cohena co nie umyka uwadze pozostałych gości (bądź co bądź Mallory jest całkiem ładna,przynajmniej w tamtym momencie) jednak coś idzie nie tak,Cohen zamienia się w Nine Inch Nails i wracamy do punktu wyjścia. Mallory i Mike nie mordują jednak z żadnego konkretnego powodu. Nie słyszą głosów głowie,nie muszą zaspokoić żądzy krwi ani nie uspokaja to ich wewnętrznie. Mordują ot tak,dla rozgłosu i czystej przyjemności. Zawsze zostawiają jednego świadka żeby opowiedział policjantom co się stało i kto urządził rzeź. I tak nasza para staje się światowym fenomenem,ludzie kupują koszulki z ich wizerunkiem,zostają nazwani współczesnymi Bonnie i Clydem,magazyn "Time" uznaje ich za najbardziej wpływową parę XX wieku a telewizja tworzy o nich programy. Będąc w temacie telewizji warto dodać,że naszą parą interesuje się też reporter telewizyjny Wayne Gale (Robert Downey Jr),który (daję słowo,już wtedy przygotowywał się do roli Tony'ego Starka) prowadzący program o najsłynniejszych amerykańskich mordercach. Jeżdżąc tropem Mike'a i Mallory Wayne przeprowadza wywiady ze świadkami i policjantami nakręcając spiralę hype'u i tworząc z naszych antybohaterów idoli. Jednak każdego dopada sprawiedliwość i para wpada w ręce policji trafiając do jednego z najcięższych więzień USA gdzie oczekują na karę śmierci. Więzienie zarządzane jest przez antypatycznego i odrzucającego naczelnika Dwighta McCluskiego (Tommy Lee Jones który wie jak zagrać postać której za cholerę nie da się polubić),który będąc człowiekiem rządnym chwały i rozgłosu zgadza się aby Gale przeprowadził wywiad z Mikiem. Wywiad na żywo,który emitowany będzie na całym świecie.
Sama rozmowa tej dwójki jest dla mnie kwintesencją całego filmu. Pokazując bezsensowność mediów,idee które są ponad wszystko,motywy jakimi kierowali się nasi zabójcy i to,jakie miejsce zajmuje w tym wszystkim miłość. Dochodzi nawet do tego,że więźniowie podjudzeni wywiadem rozpoczynają bunt,który prędko ogarnia całą placówkę dając bohaterom możliwość ucieczki.
Więcej o fabule mówić nie będę,ponieważ jest to (moim zdaniem) dzieło,które każdy powinien zobaczyć i wyciągnąć z niego jakieś wnioski.
Było o fabule więc teraz trochę o warstwie technicznej. Film wykonany jest w teledyskowej formie,szybka praca kamery,przeskoki akcji i spora ilość piosenek w tle są cechą charakterystyczną "Natural Born Killers". Pojawia się też (uwielbiana przeze mnie) mieszanka animacji ze zwykłym filmem,przez co całość tworzy obraz mocno niepokojący i fascynujący zarazem. Co do muzyki oprócz wspomnianego wcześniej Cohena i NIN pojawia się też Dr Dre,Rage Against the Machine czy Bob Dylan. Muzyka również dobrana jest odpowiednio i nie przeszkadza (Co u mnie jest rzadkim zjawiskiem,gdyż niezbyt lubię piosenki niezwiązane z fabułą w miejscach innych niż intro/napisy końcowe)
Film przedstawia bohaterów tak,że nie sposób nie lubić Mallory i Mike'a mimo wszystkich zbrodni które popełnili. Widząc resztę filmowego świata (Z ohydnym naczelnikiem i pazernym reporterem na czele) nasza dwójka staje się bohaterami pozytywnymi,którzy pomimo wszystkiego kochają się i pokazują to na każdym kroku. Jeśli oglądając ten film,lub czytając moje wypociny poczuliście sympatię do Knoxów gratuluję,zostaliście zmanipulowani. Ja również. I ludzie którzy wybrali "Urodzonych Morderców" najlepszym filmem lat 90-tych zapewne też. A masa ludzi którzy zainspirowani filmem zaczęli zabijać (Sprawcy słynnej strzelaniny w Columbinie podobno nazwali swoją akcję "NBK") nie zrozumieli przekazu i dali mediom kolejną pożywkę Inną sprawą jest to,że media poprzez nagłaśnianiem tych wszystkich akcji i zrzucaniem winy na filmy oraz gry komputerowe pokazały jak prawdziwy jest ten film. Wy jednak nikogo nie zabijajcie i nie dajcie się ogłupić telewizji,nawet jeśli prezenterem jest Robert Downey Jr.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz