"Las Vegas Parano" ("Fear and Loathing in Las Vegas")powstało w roku 1998 z inicjatywy Terry'ego Gilliama,jedynego amerykańskiego członka grupy Monty Pythona (O ich filmach też będzie,szczególnie,że Wielkanoc blisko). Zawdzięczamy mu między innymi "Dwanaście Małp",które są już klasyką nieco cięższego kina science-fiction. Warto dodać,że film jest całkiem wierną adaptacją książki o tym samym tytule. W główne role wcielają się Johnny Depp (Który jest jak zwykle genialny) oraz Benicio Del Toro,jednak towarzyszą im także inni niezmiernie utalentowani aktorzy tacy jak Cameron Diaz,Tobey Maguire (Późniejszy Spider-Man pojawia się w roli dość niespodziewanej) czy basista Red Hot Chilli Peppers Flea.
Jednak o co tak naprawdę chodzi w tej historii? Otóż mamy rok 1971,era dzieci-kwiatów powoli dobiega końca, Hendrix,Morrison i Joplin nie żyją z powodu przedawkowania a prezydent Nixon wypowiada wojnę narkotykom wszelakim. A wśród tego wszystkiego znajduje się dwójka naszych (anty)bohaterów. Raoul Duke i Dr Gonzo,bo tak zwą się nasi główni bohaterowie to jak mówią o samych sobie totalne pojeby. Mają jeden cel,dojechać do Vegas i przygotować artykuł o odbywającym się tam wyścigu. Żeby "umilić" sobie pracę w bagażniku wiozą "Wszystkie narkotyki znane ludzkości od roku pańskiego 1554" od skrętów przez eter po LSD. I w sumie na tym polega cała historia. Nasza dwójka jara,wciąga,liże i inhaluje się,tak w trasie jak i u celu,dewastując pokoje hotelowe jeden po drugim,a także trafiając na spotkanie dotyczące walki z narkotykami w którym bierze udział 3/4 funkcjonariuszy policji stanu Nevada.
"Chryste,powiedziałem to na głos czy tylko pomyślałem?"
Oczywiście wątek fabularny jest o wiele bardziej rozwinięty a te kilka zdań wyżej jest raczej czymś w stylu punktu wyjścia dla poszczególnych scen,jednak po raz kolejny nie mam zamiaru zdradzać nikomu całej fabuły filmu,ponieważ zachęcam do obejrzenia (Chyba,że trafi mi się jakieś wyjątkowe ścierwo). To co jednak rzuca się bardziej podczas oglądania "Las Vegas Parano" to wszechobecny brud. Brudne są postacie,brudne są bezdroża Nevady,brudne jest samo Vegas które mimo blasku neonów,kasyn i zabawy,która praktycznie się nie kończy razi obłudą,tandetą i plastikiem. Film żegna się z mitem amerykańskiego snu pozostawiając prawdę. Ubogich,odpychających ludzi wiodących swój codzienny amerykański koszmar. Gilliam stworzył historię z pozoru prostą i bezcelową w której jednak łatwo odkryć drugie dno jeśli choć trochę się w nią zagłębimy.
Na zakończenie naszej narkotycznej podróży pozostawię was z cytatem,który najlepiej oddaje czym "Las Vegas Parano" jest:
"Mieliśmy dwie torby trawy, 75 tabletek meskaliny, 5 arkuszy przesyconych kwasem znaczków, pół solniczki kokainy i całą galaktykę wielokolorowych przymulaczy i rozśmieszaczy. A także litr tequili, litr rumu, skrzynkę piwa, pół litra czystego eteru i dwa tuziny pastylek amylu."
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz