środa, 18 marca 2015

"Gwiazd Naszych Wina" czyli podejście do tematu zmienia wszystko.


Jako,że znowu spóźniłem się z recenzją powinienem przeprosić. I przepraszam za to,że znowu się spóźniłem. Nie będę kłamał mówiąc,że się uczyłem czy coś,bo tego nie robiłem. Siedziałem,oglądałem wrestling,grałem w Heroes 3 i czytałem "Metro 2033". Ale zrobiłem też jedną produktywną dla tego bloga rzecz,ponieważ przeczytałem książkę na podstawie której powstał dzisiejszy film. I co tu dużo mówić,książka jak książka,podobno wzruszająca i zmuszająca do refleksji,nie wiem,bo jak dla mnie to po prostu czytadło na jeden dzień,napisane poprawnie i ogólnie spójne i nawet ciekawe,ale nie wybitne. I w sumie to samo można powiedzieć o filmie. Na początku podszedłem do niego jak do "Sali Samobójców" czy innych "50 Twarzy Greya" (Notabene moje dwa najpopularniejsze wpisy),przygotowałem popcorn i karteczkę na której chciałem zapisać wszystkie wady filmu. Karteczka zapełniła się w około 40 minucie i widniały na niej między innymi takie wpisy jak: "Tendencyjny,nudni bohaterowie,wiadomo jak się skończy","Osoba chora na raka raczej nie biega sobie po Amsterdamie paląc fajki" czy nawet zapożyczone z "Rejsu" Barei "Nuda Panie,nic się nie dzieje". Ale oglądając film dalej naszła mnie jednak myśl,że może choć raz wyzbędę się negatywnych odczuć i obejrzę film jak przystało na człowieka. I chyba podziałało,ponieważ kiedy człowiek odpręży się i będzie traktował "The Fault in Our Stars" jako film niewymagający myślenia i nieposiadający drugiego dna a jako zwykłe romansidło z elementami dramatu (dla młodzieży i to nie tej słuchającej Kaczmarskiego,ale jednak dramatu) to ogląda się go całkiem przyjemnie. Tak więc z recenzji czystko negatywnej,w której miałem porównać "Gwiazd Naszych Winę" (Jakkolwiek się to odmienia) do "Igrzysk Śmierci" wyszła recenzja,o zgrozo pozytywna. Tak więc zapraszam do poznania historii miłosnej z nieuleczalną chorobą w tle.



Nie mogę powiedzieć,że dobrze bawiłem się podczas oglądania,bo to tak jakby powiedzieć,że dobrze bawiłem się podczas wizyty na oddziale onkologicznym. (nawiązując do tematu,rak to straszna choroba i nie zamierzam się z niej śmiać,przynajmniej tutaj)
Zacznijmy jak zwykle,czyli od fabuły. Mamy więc naszą główną bohaterkę,Hazel (Imienia i nazwiska aktorki nie napiszę,bo jest za trudne),która według Filmwebu jest "błyskotliwą i inteligentną siedemnastolatką". W takim razie ja jestem inteligentnym i błyskotliwym osiemnastolatkiem,ponieważ w moim odczuciu Hazel myśli po prostu jak większość jej rówieśników. Ale nic to,ponieważ Hazel ma raka. Aby oswoić się z nieuleczalną chorobą zaczyna chodzić na spotkania grupowe dla ludzi z nowotworem,gdzie poznaje Gussa (znów nie mogę przytoczyć nazwiska),zakochują się w sobie i ogólnie mamy taką trochę sielankę z wyjątkiem tego,że oboje mogą umrzeć w każdej chwili. Hazel jest wielką fanką powieściopisarza Petera van Houtena (Willem Dafoe,który jest w sumie jedynym znanym aktorem w tym filmie) i bardzo chce go spotkać jednak w jej mniemaniu jest to niemożliwe. Jednak Gus zdobywa bilety na spotkanie z autorem w Amsterdamie i zabiera ze sobą Hazel.


I tyle powiedzieć można o fabule. Jest prosta,przewidywalna i stworzona stricte pod konkretnego odbiorcę. Ale czy to oznacza,że jest zła? Nie. Złe jest "50 Twarzy Greya",bo tam nic nie trzyma się sensu. Złe są "Igrzyska Śmierci",ponieważ raczą nas masą zapychaczy stawiając w cieniu same Igrzyska,których koncept był ciekawy. Zresztą średnia ocen tego filmu na Filmwebie oscyluje w okolicach 7,8% (Co patrząc na ten serwis jest wyczynem niemałym) a sam obraz został nominowany do Teen Choice Awards 2014,gdzie zdeklasował konkurencję. I można powiedzieć,że to film do Teen Choice Awards stworzony,znajduje się w nim wszystko co nastoletniego odbiorcę zaciekawi. Miłość,dramat,radość,smutek,tragedia,nadzieja i inne tego typu frazesy. Co prawda film ma całą masę wad,na czele z czarno-białymi postaciami i mimo wszystko sporą płycizną fabularną jednak nie jest to koszmarek filmowy pokroju "Niezgodnej" czy "Transformers: Wiek Zagłady" (W sumie od Transformersów 3 i 4 wszystko jest lepsze,nawet "The Room")


Oto byliście świadkami recenzji która ewoluowała. Od typowego narzekania na wszystko,do zmiany podejścia i spojrzenia na film okiem typowego widza. Jak bardzo podobał mi się taki sposób pisania? Nie był najgorszy,jednak wynikać to mogło z prostej przyczyny,bo powtórzę po raz kolejny i to nawet z Capsem TO NIE JEST ZŁY FILM. Nie mogę polecić go z czystym sercem,ale jeśli natkniecie się kiedyś na niego oglądając telewizję nie przełączajcie kanału tylko poświęćcie te niecałe 2 godziny,może się wzruszycie,bo ze mną niestety nie dał rady.

3 komentarze:

  1. Czytałam książkę i oglądałam film. No cóż, wg mnie książka jest lepsza niż film, choć film, tak jak to napisałeś, nie jest zły.

    http://more-clouds.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  2. Nie można powiedzieć, że Igrzyska Śmierci są złe. Tytuł dotyczy pierwszej części, która jest bardzo związana z igrzyskami. Druga natomiast ma tytuł 'W pierścieniu ognia", zaś trzecia "Kosogłos". Jeżeli została przeczytana książka, to nie została zrozumiana. Jeżeli nie została przeczytana, to nie ma o czym mówić.

    OdpowiedzUsuń
  3. Bardzo wiele osób pisze zarówno o filmie, jak i o książce... Cóż, muszę przyznać, że jako zapalona czytelniczka, na pewno najpierw sięgnę po lekturę (już sobie to postanowiłam umieszczając ją na liście czytelniczej), a może dopiero potem obejrzę film. Chociaż z tymi ekranizacjami to różnie bywa. ;)
    Pozdrawiam
    A. :)

    OdpowiedzUsuń