Ten obrazek nie ma nic wspólnego z treścią, po prostu zawsze można się pośmiać z Sosnowca
UWAGA: POST ZAWIERA OSOBISTE ZDJĘCIA I PISMO PRZEZ KTÓRE MOŻNA DOSTAĆ RAKA. OSTRZEGAŁEM.
Będąc człowiekiem teoretycznie dorosłym a praktycznie tylko pełnoletnim stwierdziłem, że wypada wrzucić kolejny kawałek plastiku do saszetki z dokumentami (tuż obok dowodu osobistego i karty bibliotecznej). Wiecie, taki kawałek plastiku, który pozwala prowadzić mi samochód i dostawać mandaty. Nie żebym miał coś przeciwko komunikacji miejskiej, lubię tramwaje i autobusy, można posłuchać ciekawych rozmów albo dostać mandat. Jednak zapisałem się na kurs więc stwierdziłem, że coś z niego wyniosę. Koszt całego kursu wyniósł mnie 1400 zł, co wbrew pozorom nie jest sumą aż tak dużą i w jego skład wchodziło 30 godzin teorii (na szczęście godzin lekcyjnych) i 30 godzin jazd (na szczęście zegarowych). Aktualnie można powiedzieć, że teorię mam za sobą i zasadniczo nie boje się już czerwonej Toyoty Yaris. Jednak co do samej teorii, szczęściem w nieszczęściu był czas trwania. Cała teoria miała być zrobiona w jeden tydzień (bez niedzieli) co oznaczało 4 godziny siedzenia w małej sali, gdzie musiało zmieścić się około 40 osób. Wykładowcą był człowiek o wdzięcznym imieniu Miras, więc można powiedzieć, że idealnie pasował do swojej roli. I teoria jak to teoria, mógłby prowadzić ją Terry Gilliam albo Nicolas Cage a i tak byłaby nudna (Chociaż gdyby prowadził ją taki Tommy Wiseau byłoby zupełnie inaczej) wszystkie znaki drogowe, manewry wyprzedzania i zmiany pasu ruchu (wyjątkowa trudna rzecz, trzeba aż włączyć kierunkowskaz) musiały zostać przyswojone, część słuchała muzyki, część grała na telefonach, a część, o zgrozo notowała. Sam zaliczałem się do części drugiej i trzeciej, jednak po pewnym czasie gry mi się znudziły a znaczenie znaków zakazu jest raczej logiczne musiałem zająć sobie czas czymś produktywnym. I tak oto powstał nurt zwany modernistycznym kubizmem z dozą nostalgicznego rokoko:
I tak mijał mi czas na przyswajaniu teorii prawa jazdy, nie jest to najciekawsza rzecz na świecie i zdecydowanie nie przygotowała mnie do egzaminu teoretycznego jednak na pewno można się czegoś nauczyć. Chyba, że natkniecie się na GRAŻYNY. Kojarzycie Grażyny? Te na oko czterdziestoparoletnie gospodynie domowe, które stwierdziły, że zrobią sobie prawo jazdy? W mojej grupie trafiło się ich 5 (słownie: pięć) jedna już na spotkaniu organizacyjnym spytała czy może zrobić jazdy chodząc 30 dni z rzędu i potem przystąpić do egzaminu co bardzo rozśmieszyło prowadzącego spotkanie, zaś cała reszta Grażyn zajęła miejsca w pierwszym rzędzie i spijała z ust Mirasa każde słowo, łącznie z dość czerstwymi żartami o kobietach za kółkiem.
Ogólnie polecam każdemu zapisać się na prawo jazdy, lepiej je mieć niż nie mieć. A w niedalekiej przyszłości zamierzam przyjrzeć się filmowi "Oni Żyją" ze zmarłym niedawno Roddy'm Piperem w roli głównej.
Muzyczka w opór jest, płyta się sprawuje najlepiej. :')
OdpowiedzUsuńCiesze się :3
Usuń