piątek, 28 sierpnia 2015

"50 Twarzy Greya" po raz drugi, czyli płakałem jak czytałem.


Chciałem o tym zapomnieć. Porzucić, oddalić się od tego i sprawić, by zatopiło się w otchłani mojej niepamięci. Chciałem spalić każde wspomnienie o tej okropnej marce. I prawie mi się udało, PRAWIE zapomniałem o "50 Twarzach Greya" aż tu pewnego poranka wchodząc na mojego Fejsbunia (odnośnik z boku strony) zostałem zaproszony na wydarzenie "Premiera filmu "Nowe Oblicze Greya" marzec 2017". Oczywiście odmówiłem jednak skoro już za niecałe 2 lata otrzymamy kolejną ekranizację tego nowotworu, który toczy mózgi ludzi będzie kolejna okazja żeby się pośmiać a moje życie po recenzji wyglądać będzie tak: 



Jednak żeby pośmiać się z filmu powinienem na początku przeczytać książkę żeby mieć jakiekolwiek pojęcie o uniwersum (bo przecież lore trylogii Greya jest rozbudowane równie mocno co "Władcy Pierścieni" lub Harry'ego Pottera). I o ile do pierwszego filmu podchodziłem z delikatną tylko wiedzą o oryginale (nie doszedłem nawet do połowy książki) teraz postanowiłem nadrobić zaległości i do marca 2017 być tak gotowym jak to tylko możliwe. Słodki Jezu z czekolady, po tym co przeczytałem w pierwszej części, nie wiem czy będę gotowy na drugą i (o zgrozo) trzecią.

Zacznijmy jednak od początku. E.L James to kobieta, która wygląda jak typowa, amerykańska kura domowa. Chociaż urodziła się w Londynie. Co dała nam Wielka Brytania? Pink Floyd, Beatlesów, Jasia Fasolę, Jamesa Bonda i Christiana Greya (Nie mylić z Dorianem Grayem). Pani James była wielką fanką sagi "Zmierzch" (recenzję pierwszej części tego niesamowitego cyklu znajdziecie tutaj) jednak zamiast tylko czerpać radość z twórczości Stephanie Meyer postanowiła owe uniwersum rozszerzyć i zaczęła pisać własne historie o miłości i stosunkach sadomasochistycznych. Przepis na sukces, prawda? Niestety zamiast chować swoje historyjki do szuflady lub zapisywać na swoim dysku udostępniała je na forach, zobaczyli je (nie)właściwi ludzie i BUM! mamy powieść której nikt nie chciał a niemal każdy o niej słyszał.

Co można napisać o fabule? Jest. Fabuła to pretekst do podwiązania partnerki i złojenia jej skóry biczem. Christian Grey jest bogaty i ma niekonwencjonalne hobby. Z drugiej strony mamy Anastasie Steele, studentkę, która jest nieśmiała i szuka "tego jedynego". Więcej postaci? Po co nam to? Dajmy wycinanki ze znikomymi cechami charakteru, bo po co nam rozwinięte tło fabularne lub wyraziste postacie drugoplanowe? Fuck it, i tak się sprzeda. Mogłoby tu dojść do swoistego konfliktu osobowości, nieśmiała Anastasia i bezpruderyjny Grey, jednak żeby doszło do czegoś takiego, postacie potrzebują jednej rzeczy, mózgu. Bohaterowie (główni, bo o pobocznych w ogóle nie ma co mówić) są cholernie niekonsekwentni w swoich działaniach. Są jeszcze sceny... ekhem... kopulacji. Sprawiają, że czułem się jednocześnie niezręcznie z jednej i strasznie rozbawiony z drugiej strony. Ogólnie podczas czytania towarzyszyło mi wiele emocji, od histerycznego rechotu po szerokie ziewanie. 

Jednak zamiast dalej opisywać fabułę pozwolę sobie przytoczyć kilka najbardziej błyskotliwych pomysłów, za które E.L. James otrzymuje Order Kreatywności Paulo Coelho 




„A ja zostaję, drżąca masa szalejących kobiecych hormonów. Długo wpatruję się w drzwi, za którymi zniknął, nim wreszcie wracam na Ziemię”. Anastasia to cholerna kosmonautka.

"I dostałam okres, rano muszę pamiętać o pigułce" To wiadomość, która zmienia postrzeganie całej książki.

I mój ulubiony:  "Z barwy niewątpliwie przypominam manifest komunistyczny"

"50 Twarzy Greya" to zła książka. To nawet nie książka, to gwałt popełniony na literaturze, koszmar, który został powołany do życia. E.L James to wcielenie Szatana, a jej trylogia musiała być karą za wszystkie moje grzechy. Nie dałem rady za pierwszym razem, ledwo przebrnąłem teraz. Naprawdę obawiam się kolejnych części. Idę obejrzeć po raz kolejny "Co robimy w ukryciu" żeby zmyć zniewagę z mojego serca. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz