piątek, 25 grudnia 2015

"Przebudzenie Mocy", czyli ochłonąłem po premierze.


Ten wpis miał powstać dnia 20 grudnia jednak opierałby się na zdaniu "VII część sagi to najlepszy komercyjny film 2015." więc pisanie o nim świeżo po premierze nie miałoby sensu. Teraz, równy tydzień po premierze moje emocje trochę opadły, jednak wciąż twierdzę, że "Przebudzenie Mocy" to najlepszy film 2015. Tak, jestem fanboyem marki, uważam, że Nowa Trylogia była znośna (poza kilkoma oczywistymi wyjątkami z Jar Jarem na czele) a tą starą traktuję jako najświętszą markę w historii kina i prawdziwą ikonę popkultury. Niedziwne więc, że gdy Disney przejął prawa do marki miałem obawy. Bo z jednej strony "Avengers", "Toy Story" i "Piraci z Karaibów", ale z drugiej czają się "Zaczarowana" i inne "Krainy Lodu". Do kina szedłem więc pełen mieszanych uczuć, można nawet powiedzieć, że z gorzkim przeczuciem rozmieniania marki na drobne. "Gwiezdne Wojny" atakowały zewsząd. Pal licho plakaty, rozumiem, taka premiera musi być odpowiednio nagłośniona. Masie zabawek też nie można się dziwić (niektóre są całkiem dobre, na przykład oficjalne zestawy pewnych duńskich klocków) jednak preparaty do włosów, kosmetyki i znane sieci sklepów podpinające się pod markę zaczęły mnie trochę martwić. Na szczęście wszystkie moje obawy rozwiały się gdy usiadłem w fotelu i napiłem się coli z mojego specjalnego gwiezdnowojennego kubka (z figurką Kylo Rena!) które kino za drobną dopłatą dawało zamiast zwykłych, papierowych kubków.

Tuż po zobaczeniu loga Lucasfilm miałem ciarki na plecach, gdy na ekranie pojawił się kultowy tekst "Dawno, dawno temu w odległej galaktyce" poczułem się jakby znowu był rok 2005 gdy siedziałem w tym samym kinie oglądając "Zemstę Sithów". Potem było już tylko lepiej. 

"Przebudzenie Mocy" jest filmem od fanów dla fanów. Widać w nim hołd dla klasyki (Han Solo i księżniczka (teraz w sumie generał) Leia grają wielkie role w historii) jednocześnie wprowadzając wiele unowocześnień. O fabule ciężko powiedzieć cokolwiek nie zdradzając zbyt wiele, jednak postaram się to zrobić. 30 lat wcześniej rebelia zniszczyła drugą Gwiazdę Śmierci, Imperator nie żyje (czy aby na pewno?) i ogólnie wydaje się, że w galaktyce w końcu nastąpił pokój. Senat wznawia swoją działalność, Luke Skywalker zaczął trenować nowych rycerzy Jedi i nic nie zapowiada katastrofy. Niestety na gruzach Imperium powstaje organizacja Nowy Porządek (The First Order) na czele której stoi tajemniczy Kylo Ren chcący kontynuować dzieło Dartha Vadera. Ogólnie cały Nowy Porządek to takie Imperium, ale z zapędami faszystowskimi i kultem wodza. Jakby tego było mało Luke zaginął więc nie może pomóc w walce. Niezależnie od Senatu powstaje Ruch Oporu i galaktyka znów pogrążona jest w wojnie.
Tyle o fabule, gdyż jest zadziwiająco spójna i odpowiednio ciekawa (a to Disney) i warto poznać ją samemu. Jednak bardziej od tła fabularnego zachwycają bohaterowie. Kylo Ren dopóki nie zdjął maski wydawał mi się godnym następcą Vadera, a szturmowiec Finn (który wydawał mi się postacią całkowicie zbędną) okazał się jednym z najprzyjemniejszych bohaterów rozładowujących atmosferę w odpowiednich momentach (szczególnie w duecie z Harrisonem Fordem).

Ogólnie rzecz ujmując "Przebudzenie Mocy" to napompowany akcją i humorem film, który zaciekawi nowych widzów i zadowoli starych wyjadaczy epickiej space opery. Osobiście sam zamierzam pójść do kina drugi raz, wyłapać wszystkie mrugnięcia okiem i detale, któe przegapiłem podczas pierwszego seansu.

PS. W filmie trup ściele się zaskakująco gęsto (nawet szturmowcy w końcu trafiają z blasterów) jednak zgonu jednego z żołnierzy Nowego Porządku (nazwanego przez fanów TR - 8R) nigdy nie zapomnę. Obejrzyjcie, zrozumiecie.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz