Miejmy nadzieję, że Half Life 3 nie znajdzie się na tej liście
Gry to XII muza. Nie ma co kryć, że przemysł elektronicznej rozrywki prężnie się rozwija, i o ile jeszcze 44 lata temu, gdy tryumfu święcił Pong nikt nie spodziewał się rewolucji to przez 4 dekady gry komputerowe stały się dziedziną sztuki i na stałe zagościły w popkulturze, bo przecież któż nie zna hydraulika w czerwonej czapce czy żółtej kulki uciekającej przed duchami?
Elektroniczna rozrywka to też świetny biznes, gdzie żebracy mogą za pomocą jednego pomysłu stać się bogaczami. Spójrzmy chociażby na fenomen ostatnich lat czyli Flappy Bird z 2013 roku. Jej twórcą był nieznany szerszej publiczności Dong Nguyen z Wietnamu, który po stworzeniu prostej aczkolwiek wciągającej aplikacji, która nie miała żadnych mikropłatności dzięki reklamom w niej umieszczonych i ilości pobrań zarabiał 50 tysięcy amerykańskich dolarów dziennie. Później co prawda usunął aplikację mówiąc, że jej popularność go przytłoczyła jednak wieść gminna niesie, że Nintendo zainteresowało się kształtem i kolorem rur których unikał Nasz dzielny ptak gdyż za bardzo przypominały te z gry o wspomnianym wcześniej hydrauliku...
Twórcy potrafią obiecać graczom istne złote góry. Fotorealistyczną grafikę, przebogatą fabułę, rozgrywkę na tysiące godzin lub niespotykane nigdy dotąd rozwiązania. I o ile czasami obietnice te zostają spełnione i dostajemy takiego Wiedźmina 3 to często coś idzie nie tak, i ambitny projekt ląduje na liście największych branżowych zawodów. Dzisiaj przyjrzymy się 11 przykładom zmarnowanego potencjału. Zanim popadnę kilku czytelnikom chciałbym przypomnieć, że lista jest moją opinią i nie każdy musi się z nią zgadzać.
11. Fallout 4 (2015)
Jestem ogromnym fanem serii, pierwsze dwie części pozostają dla mnie kultowe, a "trójka" wraz z dodatkiem New Vegas były przyjemną przygodą w postnuklearnym mimo, że gra stała się pełnokrwistym action RPG w czasie rzeczywistym, i gdzieś zniknęła turowość i rzut izometryczny. Oczekiwania z częścią czwartą były ogromne, miało być "więcej, ładniej, lepiej". Jednak zamiast tego otrzymaliśmy produkt zabugowany, nudny i trącący simsowatością, Zniknęły trudne dylematy moralne, ale otrzymaliśmy możliwość budowy wioski i wstawiania mebli do domów. Dodajmy do tego masę niepotrzebnych, trwających często godzinę DLC (płatnych dodatków) i mamy sztandarowy przykład zniszczenia marki.
10. The Order 1886 (2015)
To miało być to. Pierwszy, poważny exclusive na PlayStation 4 (nie liczę słabego Knacka, na niego nikt nie czekał) Sony podsycało Nas grafikami, zamkniętym pokazem zorganizowanym w klimatycznym, brytyjskim pubie, gdzie hostessy były przebrane w stroje z epoki i ogólnym steampunkiem mającym wylewać się z ekranu. Miało być cudo, które miało ustalić, że w wiecznej wojnie konsol Sony przytwierdzi swoją pozycję jako zwycięzca totalny, a Microsoft ze swoimi X-Klockami albo Nintendo w Wii U będzie się mogło schować. A wyszło jak zawsze. Nieciekawa fabuła, rozgrywka polegająca na przechodzeniu z jednej zamkniętej areny wypełnionej przeciwnikami do drugiej i okazyjne QTE, długość produkcji i... naprawdę dobra grafika i fizyka sprawiły, że dostaliśmy świetne, długie demo silnika pokazujące przy okazji moc najnowszej konsoli Sony. Demo, które jednak nie sprawdziło się jako pełnoprawna produkcja. Na prawdziwie dobre gry na wyłączność PlayStation musiało poczekać jeszcze rok, bo w 2016 otrzymało między innymi fenomenalne Until Dawn czy pewniaka jakim było Uncharted 4.
9. Ryse: Son of Rome (2013)
Wojny konsol ciąg dalszy! 2013 oficjalnie stał się rokiem nowej generacji konsol, i przez krótki moment Microsoft mógł przejąc pałeczkę. Ryse zostało stworzone przez Crytek, twórców takich hitów jak Far Cry albo Crysis, które były graficznymi cudeńkami i do dziś wyglądają dobrze. Jednak podobnie jak z The Order otrzymaliśmy produkt powalający graficznie, jednak nie wyróżniający się niczym innym. Historia rzymskiego centuriona choć na początku trzyma w napięciu szybko robi się miałka, a brutalne finishery przestają bawić po tym, gdy widzi się je po raz setny.
8. Star Wars: The Old Republic (2011)
Wpis, który chyba najbardziej mnie boli. To miała być gra, dzięki której przekonam się do MMORPG, w końcu to Gwiezdne Wojny, i to w klimacie Starej Republiki. Star Wars: Knights of the Old Republic z 2003 roku to jedna z moich ulubionych gier ze świetną fabułą i jednym z najlepszych zwrotów akcji w historii. Niestety część trzecia nigdy nie powstała, za to otrzymaliśmy grę wieloosobową z mikropłatnościami i abonamentem, która pomimo dość sporego sukcesu w dzień premiery traciła graczy w rekordowym wręcz czasie. Fabuła, która była w poprzednich częściach zachęcała do dalszej rozgrywki ginęła gdzieś pod masą grindu i topornych rozwiązań. Przejście w model free to play wydłużyło nieco jej żywotność jednak gra wciąż pozostaje średniakiem, które nie zachęca do dalszej, żmudnej rozgrywki. Smutne.
7. Watch_Dogs (2014)
Ech Ubisoft, mistrzowie zagrywek psychologicznych mających na celu zmusić graczy do uwierzenia, że ich produkt będzie rewolucyjny. Bo Watch_Dogs takie miało być, bogaty, żywy świat, gdzie każdy przechodzień na ulicy miał mieć swoją osobistą historię, i gdzie miało dać się włamać do wszystkiego stała się kolejnym klonem GTA z kulawym modelem jazdy, sztucznie wydłużaną rozgrywką i okrojonym procesem hackowania. Piekło podobno wybrukowane jest dobrymi intencjami,w przypadku Ubi ulice inferno są z niespełnionych obietnic. Rok 2014 ogólnie był słaby dla Ubisoftu, oprócz Patrz_Psy wyszło też okropne Assassin's Creed: Unity, The Crew, które trafiłoby na listę, gdyby nie to, że nie lubię ścigałek czy Might and Magic X sprawiły, że lepsze gry zostały przysłonięte przez spektakularne porażki.
6. Aliens: Colonial Marines (2013)
To się nie mogło udać, prawda? Gra obiecywana od 2008 miała dać Nam klimat rodem z filmów, wartką akcję i mądrych ksenomorfów. Po średnio udanym, aczkolwiek wciągającym Alien vs Predator z 2010 roku, który był budżetowym, ale znośnym remakiem gry z 2000 roku gracze oczekiwali na przybycie Kolonialnych Marines z wypiekami na twarzy. To co dostaliśmy przerosło oczekiwania wszystkich. Jednak nie w tym sensie, którego chcieliśmy. Przygłupi towarzysze, przestarzała grafika i całe hordy, powtarzam hordy obcych, którzy nie stanowili praktycznie żadnego wyzwania dla gracza (zabicie ksenomorfa poprzez skręcenie karku, serio? Zapomnieliście, że oni krwawią kwasem? Oglądaliście w ogóle filmy?) sprawiły, że marka została niemal zupełnie zabita. Na szczęście rok później otrzymaliśmy Alien: Isolation, który zmył złe wspomnienia o potworku Gearboxu. Jeden ksenomorf uczący się ruchów gracza, który potrafi być naprawdę przerażający? Jest. Główna bohaterka, która jest córką Ellen Ripley? Jest. Duszny, klaustrofobiczny i nieco kiczowaty klimat nawiązujący do pierwszej części? Jest. Nie dało się tak zrobić rok wcześniej?
5. Alone in the Dark (2008)
Chciałbym powiedzieć, że to gwóźdź do trumny tej nieco zapomnianej dziś, a poważanej dawniej serii, jednak w 2015 wyszedł twór zwany Alone in the Dark: Illumination, który ostatecznie dobił pradziadka survival horrorów. Jednak na wersję z 2008, która miała być solidnym restartem serii czekało wielu. Miał być otwarty do eksploracji Nowy Jork gdzie otwarły się wrota do piekieł, mieli być przerażający przeciwnicy wyjęci rodem z najgorszych koszmarów, miał być odczuwalny klimat nadciągającego nieuchronnie końca ludzkości. Wyszła nudna gierka z topornym sterowaniem, odpychającym głównym bohaterem rzucającym wulgaryzmami częściej niż niejeden raper i maszkarami, które raczej rozśmieszały niż straszyły. Szkoda, że tak ceniona marka skończyła w takim punkcie. Spoczywaj w pokoju Edwardzie Carnby, jednak proszę, nie wracaj więcej na Nasze komputery.
4. Tom Clancy's: The Division (2016)
Ubisoft powinien zmienić nazwę na "Broken Dreams Games" popularna seria taktycznych strzelanin jest z firmą od wielu lat, a najnowsza część miała być wisienką na torcie (podobno Ubi niedługo kończy się umowa na korzystanie z nazwiska słynnego pisarza) pełną akcji, oszałamiającą graficznie zabawą w której gracze musieli ze sobą współpracować. Sam zamysł fabularny jest świetny, otóż w Czarny Piątek, dzień kiedy większość sklepów w USA daje ogromne zniżki terroryści używają broni biologicznej która pustoszy Nowy Jork (znowu Nowy Jork, to chyba najbardziej pechowe miasto na Ziemi). Na ulicach zaczyna panować chaos, a gracze wcielają się w członków tytułowej agencji, która jest tak tajna, że nie wiedzą o niej nawet najstarsi górale. Produkcja bardzo ambitna, co? I o ile graficznie po raz kolejny wszystko robi wrażenie, Nowy Jork został perfekcyjnie odwzorowany to cała reszta leży i prosi o dobicie. W pierwszych dniach gracze napotykali takie absurdy jak kolejka do postaci dającej zadania, ponieważ była zaprogramowana na rozmowę z tylko jedną postacią w tym samym czasie, czy graczy uprzykrzających rozgrywkę innym poprzez... stawanie w drzwiach i blokowanie przejścia innym. Przez te i wiele innych głupotek, które przybrały rozmiar kuli śnieżnej The Division pobiło rekord w utracie graczy w jak najkrótszym czasie.
3. Amnesia: A Machine For Pigs (2013)
Jest rok 2010, małe, nieznane studio Frictional Games wydaje Amnezję: Mroczny Obłęd, horror który rewolucjonizuje branżę prostą formułą "uciekaj, kryj się". Nie masz broni, jeśli nie nauczysz się korzystać z kryjówek jesteś martwy. Ludzie szaleją na punkcie gry, a inne studia postanawiają iść jej tropem. Powstają takie horrorowe perełki jak Outlast (2013), Soma (2015) tych samych twórców czy polskie The Layers of Fear z 2016. Sequel był niemal murowany, jednak już po jego zapowiedzi na E3 zaczęły pojawiać się pomruki niepokoju gdyż Frictional Games nie produkowało już gry zadowalając się "tylko" posadą wydawcy. Jednak gniewne głosy uciszyły pierwsze screeny i krótki gameplay, to wciąż był stary, dobry horror, gdzie jedynym ratunkiem była ucieczka. Tyle, że nie był. Pruski zamek zastąpiło wiktoriańskie miasteczko, i w tym nie było żadnego problemu. Gęsta atmosfera utrzymywała się przez jakieś 10 minut, dubbing brzmiał jakby aktorzy byli zamknięci w szklanej kuli, a tytułowa maszyna i otaczający ją świnioludzie wzbudzała śmiech. Jednak wspomniana wcześniej Soma pokazuje, że Maszynka do Mielenia Świń była tylko jednorazowym wyskokiem.
2. Homefront The Revolution (2016)
To smutna historia. W roku 2011 światło dzienne ujrzał pierwszy Homefront, wysokobudżetowa, nudna strzelanka z absurdalną fabułą, gdzie Korea Północna łączy się z Południową, podbija Azję a potem wyprzedza technologicznie USA i zajmuje jego terytorium, serio z tej historii śmiali się nawet gracze z Południowej Korei, ci z Północnej też by się śmiali gdyby mogli. Gracz wcielał się w jednego z wielu partyzantów i walczył ze skośnookim okupantem. Produkcja przeszła bez większego echa, ludzie trochę się z niej pośmiali i największym jej "wyróżnieniem" było to, że stała się jedną z najbardziej piraconych gier 2011, dlatego, że ludzie chcieli sprawdzić czy naprawdę jest taka słaba jak wszyscy mówią, a płacenie 50 dolarów było zbyt ryzykowne. 5 lat później na świat przychodzi The Revolution, sequel, który miał zmyć słabego poprzednika, celowo bez "dwójki" w tytule, zupełnie nowe miasto, nowy świat, nowi ludzie odpowiadający za fabułę... te same błędy. Ta sama nuda. Ciężko odróżnić drugą część Homefronta od setek szaroburych gier FPS osadzonych w bliskiej przyszłości, co prawda kampania marketingowa reklamowała produkcję jako "Grę gdzie za awans nie dostajesz super zdolności, możesz unieść więcej, biegać trochę szybciej albo strzelać celniej. Nie jesteś superbohaterem tylko miejskim terrorystą walczącym z systemem bla bla bla bla". Będąc szczerym, naprawdę zaciekawiłem się, może w końcu wyjdzie gra, która pozwoli poczuć mi się jak prawdziwy uliczny partyzant, gdzie będę bał się otwartych konfliktów z lepiej uzbrojonymi i wytrenowanymi żołnierzami, i będę musiał wprowadzać ich w pułapki, gdzie przewaga liczebna lub sprzętowa nie będzie nic znaczyła. Dostałem grę powtarzalną, nudną i skandalicznie krótką. O trzeciej odsłonie nie jak na razie słuchów, po katastrofalnym odbiorze tej części, może to i lepiej?
1. No Man's Sky (2016)
Zdradzę Wam pewien tajnik pracy blogera. Przed każdym wpisem otwieram program do pisania dokumentów i robię na nim streszczenie tego co chciałbym aby znalazło się w treści ostatecznej. W tym wypadku wystarczyła sama lista produkcji. I o ile nad numerami 11 - 2 myślałem bardzo długo, konsultowałem je ze znajomymi o tyle wiedziałem co będzie na miejscu pierwszym tuż po otworzeniu pustej kartki. Tytuł No Man's Sky wypisałem Caps Lockiem i dodałem do niego trzy wykrzykniki. Gdyby spojrzeć do słownika przy słowie "zawód" widnieje okładka tej produkcji.
Obiecywano pierdyliard galaktyk i jeszcze więcej planet, które gracz mógł odwiedzić podczas podróży do centrum kosmosu. Każda planeta miała być zamieszkana przez zwierzęta niewystępujące nigdzie indziej, a fabuła i szczątkowe ślady gatunku ludzkiego (lub ludzkiemu podobnego) miały intrygować graczy i ciągnąć do dalszej rozgrywki. I dotrzymano słowa. NMS to gra przeogromna, planety mają swój osobisty ekosystem, można nazywać je jak i faunę i florę na nich występującą co miało dawać prestiż wśród innych graczy, wiecie w stylu ktoś dociera na planetę "Kisiel" i mówi "Wow, ale super planeta, szkoda, że nie odkryłem jej pierwszy" jednak to co przytłacza i zabija wszelką radość ze swobodnej eksploracji kosmosu to nuda. Wielka, powoli zdobywająca przewagę nad resztą nudna, gra to wydmuszka na maksymalnie kilka godzin, frajda z odkrywania kolejnych lądów kończy się szybko, a elementy fabularne nie porywają. No Man's Sky miał być rewolucją, został niestety niechlubnym rekordzistą zdobywając tytuł gry z największą ilością zwrotów do sklepu Steam.
I tak oto kończymy podróż po złamanych obietnicach twórców. Nie wszystkie gry z listy są złe, wręcz przeciwnie sporo jest naprawdę znośnych, jednak nie na to czekaliśmy. Czy to dzięki nośnej marce, czy przez twórców zamiast radości dostaliśmy do przełknięcia gorzką pigułkę. Czyli coś zupełnie odwrotnego do Suicide Squad którego obszerna recenzja pojawi się na blogu już wkrótce, może nawet przed tekstem o Smoleńsku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz