poniedziałek, 18 maja 2015

"Miasto 44" czyli jednak może być gorzej.


Po dość długiej przerwie wracam do świata recenzji. Przeżywszy przygody z rowami melioracyjnymi i latającym sosem barbecue (nie pytajcie) stwierdziłem, że muszę obejrzeć coś obrzydliwie złego. I jak (prawie) zawsze sięgnąłem po dzieło Jana Komasy. W sumie "Miasto 44" (bo to o nim mowa, jeśli nie skapnęliście się jeszcze po tytule lub wielkim plakacie nieco wyżej) mogło się udać, bo gość w tym samym roku stworzył film o prostym tytule "Powstanie Warszawskie", który był dobry. Być może dlatego, że używał autentycznych zdjęć i nagrań z tamtego okresu więc Komasa nie mógł popisać się swoimi zdolnościami. Niestety hajs z "Sali Samobójców" zaczął się kończyć, "Powstanie" nie odniosła aż takiego sukcesu jaki miało więc trzeba było zrobić coś innego. Można było pójść nowatorską drogą (Jak w wypadku "Powstania Warszawskiego". Wiem, wciąż to powtarzam, ale dziwi mnie, że jeden człowiek zrobił w jednym roku dwa filmy o podobnej tematyce i jeden był świetny a drugi konsekwentnie zniszczył) ale można było po raz kolejny pójść po dobrze znanej drodze odgrzewanych kotletów i spróbować ugrać jeszcze więcej na siedemdziesiątej rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego. I tak, niedawno pisałem o "Kamieniach na Szaniec" ale teraz byłbym w stanie polubić te jednowymiarowe wersje bohaterów i nawet piosenka Dawida Podsiadło wydawałaby mi się na miejscu gdyby ktoś pozwolił mi zapomnieć o "Mieście 44" raz na zawsze.


Ale zanim zacznę moją erratę pozwolę sobie powiedzieć co w filmie jest ok. Bo dobre w większości dzieł Komasy nie jest nic. Wszystko jest co najwyżej ok. Ok są aktorzy. W sumie najbardziej znanym z nich jest Antek Królikowski więc można powiedzieć, że mamy do czynienia z niemal samą świeżą krwią. Nie jest to aktorstwo na poziomie wyjątkowo wybitnym ale jest wystarczające na tego typu produkcję. Niestety cała reszta filmu leży i prosi o dobicie jak poparcie Pawła Tanajno (0,1%). Aktorzy mogą grać niczym obsada cholernego "Władcy Pierścieni" czy "Ojca Chrzestnego" ale nawet najlepsi aktorzy nie uratują marnego scenariusza. Scenariusza polegającego na pokazaniu życia powstańców warszawskich. W sumie Komasa mógł pożyczyć od reżysera "Kamieni na Szaniec" scenariusz i zmienić nazwiska, bo zmiany są tylko kosmetyczne. Mógł też zadzwonić do twórcy "Sierpniowego nieba: 63 Dni Chwały" po scenariusz, zmienić nazwiska, wyrzucić muzykę Hemp Gru i oddać film do tłoczni. 2013 i 2014 zdecydowanie były latami, gdzie filmy o Powstaniu Warszawskim przebiły komedie romantyczne. Kolejną rzeczą, która woła o pomstę do niebios jest realizm. A raczej jego brak. Z "Miastem 44" jest jak z "Salą Samobójców". Są tu niby sceny poruszające i zmuszające do myślenia, ale w obu filmach jest tych scen może z pięć. I całe zastanawianie się nad życie odchodzi w zapomnienie a w jego miejsce wkrada się śmiech i zażenowanie. Sławetna scena z pocałunkiem w rytm dubstepu i kul wystrzeliwanych z MP43 (Cholernego MP43, karabinu, który potrafił zmasakrować mały oddział jednym magazynkiem) czy ogólne moralitety i pompatyczność niektórych scen niszczą wszystko w zalążku. Film jest nudny, szary, bury i ponury. Nie wyróżnia się niczym na tle innych filmów wojennych i gdyby nie Warszawa w tle pomyślałbym, że oglądam jeden ze słabszych odcinków "4 Pancernych i Psa" (Nie zrozumcie mnie źle, to fantastyczny serial) gdzie Janka Kosa z ekipą zastąpili jacyś młodzi akaowcy. 


Jan Komasa chciał chyba być polskim Spielbergiem i stworzyć swoją wersję "Szeregowca Ryana". Po "Powstaniu Warszawskim" kierował się zapewne zasadą: "Więcej, mocniej, lepiej" i owszem, było więcej (film to dwie godziny dziesięć minut nudy), było mocniej (scena wysadzenia przez Niemców zdobytego przez powstańców czołgu (scena autentyczna) robi wrażenie) ale niestety nie było lepiej. I zdenerwuję Was jeszcze bardziej drodzy czytelnicy. Film powstał przy współpracy w Ministerstwem Kultury i Dziedzictwa Narodowego i w części sfinansowany przez państwo. Wy, Wasi (i moi) rodzice, znajomi i inni krewni płacili za to żeby Komasa mógł stworzyć dziełko o powstańcach całujących się w rytm dubstepu. Jeśli taka byłaby prawda większość klubów muzycznych stałaby się najbezpieczniejszymi miejscami na Ziemi. Na koniec mój mały apel: Panie Komasa, aktorów dobierasz Pan ok, plenery też nie są najgorsze, ale na błagam Pana daruj sobie Pan ekscesy i dziwaczną pracę kamery i najważniejsze, zmień Pan ludzi odpowiadających za historię w Pańskich filmach. Wtedy będzie Pan dobrym reżyserem. A jeśli zrobisz Pan film fabularny co najmniej tak dobry jak "Powstanie Warszawskie" to będę pierwszy, który posypie głowę popiołem. 

1 komentarz: