Ten wpis miał powstać tydzień temu, ale mi się nie chciało. W sumie nawet nie tyle, że mi się nie chciało co raczej coś w stylu: "Pora wreszcie napisać coś o "Evil Dead 2", ale najpierw pogram w "Wolfensteina". A potem muszę jeszcze obronić mój pas w "WWE 2k15" i w sumie jadę jeszcze dzisiaj w miasto więc napiszę to jutro. I tak zeszło mi z 30 kwietnia do 9 maja. Ale w końcu świat dowie się co sądzę o "Martwym Źle 2" (Ależ ta odmiana głupio brzmi). I w sumie całą recenzję można ująć w dwóch słowach: Sam Raimi. Albo horror komediowy. I Bruce Campbell. Jakkolwiek wolicie, "Evil Dead 2" to moim zdaniem małe arcydzieło.
Jeśli nie znacie Sama Raimiego to krótkie wyjaśnienie. Gość dał nam między innym oryginalną trylogię z Spider-Manem (2002-2007). Tak, tę która nie ssała, bo fabuła była w porządku a głównej roli nie miał Garfield (nie lubię gościa) a teraz tworzy sequel "Army of Darkness" (która była notabene trzecią częścią "Martwego Zła"). Raimi potrafi bawić się konwencją i nie obawia się używać sporej ilości juchy w swoich horrorach (Oprócz trylogii "Evil Dead" reżyserował także "Wrota do Piekieł", w sumie też polecam. Film równie śmieszny i wciągający co obrzydliwy) ale robi też coś czego o co bardzo ciężko w dzisiejszych czasach, nie nadużywa CGI. Właśnie dzięki temu stare horrory są tak kultowe. Te plastikowe stworki i tony ketchupu dziś może nie straszą tak jak kiedyś ale wciąż zadziwiać może ich pomysłowość.
Fabuła jest prosta jak budowa cepa. Ash (Bruce Campbell, który jest, był i będzie jednym z najbardziej badassowych aktorów jaki stąpa po tym padole łez) przyjeżdża na romantyczny urlop wraz ze swoją dziewczyną Lindą. Na miejsce pobytu wybierają opuszczony domek w lesie i zapewne wszystko byłoby ok gdyby nie magnetofon z nagraniami fragmentów demonicznej książki "Necronomiconu" (sama książka to już element kultowy). Ash uruchamia magnetofon co uwalnia tytułowe Martwe Zło i rozpoczyna całą sieczkę. Tylko tyle, i aż tyle. "Martwe Zło 2" czerpie z największych horrorowych kliszy całymi wiadrami jednak łączy je z humorem. Humorem często absurdalnym i slapstickowym. Wiecie, ciasta lądujące na twarzy, skórki od banana na podłodze, próby zaduszenia przez własną rękę i odcinanie owej ręki piłą mechaniczną. Elementy humoru dają widzowi odpocząć i paradoksalnie poprawiają część horrorową, która straszy jeszcze bardziej. Plus główny bohater to mieszanka Sylvestra Stallone'a i Ricka z "The Walking Dead" do tego rzuca tekstami, które potem zaimplementował od niego sam Duke Nukem.
Celowo nie dodaję żadnych zdjęć wcześniej wspomnianych maszkar, bo będziecie bardziej zaskoczeni gdy zobaczycie je oglądając samemu. Dość powiedzieć, że stworzone są z niesamowitą dozą inwencji twórczej i w równym stopniu obrzydzają co zachwycają.
I to jest właśnie "Evil Dead 2", film który postarzał się z godnością i wciąż jest wart polecenia. Gdybym wystawiał tu oceny dzieło Sama Raimiego dostałoby coś w okolicach 9+/10. A recenzje pojawiać się będą o wiele częściej chyba, że nastąpi epidemia zombie, bo wtedy będę pewnie walczył o przetrwanie na ulicach Zabrza. Ale w moje łapki wpadła "To nie książka" autorki "Dziennika, który zniszczył mi życie" (czy jakoś tak) i już po prostu nie mogę się doczekać aby zmieszać ją z błotem. I to solidnie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz