środa, 27 stycznia 2016
"Ciemniejsza strona Greya", czyli nie mam pojęcia co robię.
Co ja robię ze swoim życiem? Dlaczego ostatni wpis pojawił się trzy tygodnie temu? Gdzie jest wpis o drugich świętach? Kim jesteśmy? Dokąd zmierzamy? Odpowiedziałbym na te wszystkie pytania, ale na mojej drodze stanęła cholerna E.L James, najbardziej amerykańska z brytyjskich kur domowych z kolejną częścią swojego bestselleru. Czy jest dobra? A czy zdjęcie które wrzuciłem na górę tego wpisu jest dobrej jakości? Zresztą pierwsza część ssała jak mało co więc czego można spodziewać się po drugiej? Zanurzmy się więc w tym szambie z wenecką maską na okładce.
Rozważmy szybko kwestię fabuły. Jest. Na Adanosa, jest. I nawet trzyma się nomen omen kupy. Przynajmniej bardziej niż w części pierwszej. Anastasia Steele i Christian Grey (wciąż nie mylić z Dorianem Grayem) są w związku i ogólnie zrobiło się milutko, on już jej nie biczuje i takie tam, w ogóle cud, miód i orzeszki. Jednak Grey ma swoją ciemniejszą stronę (na co wskazuje sam tytuł). Książka pełna jest bali, przygód i afer miłosnych więc akcja gna do przodu na złamanie karku. I przez to pełna jest dziur i nieścisłości. Ale o tym nie trzeba mówić, prawda? Postacie nadal są płaskie, pojawia się ich coraz więcej, coś tam mówią, nic nie wnoszą do fabuły i znikają. Ten schemat powtarza się mniej więcej przez całą książkę, więc po pierwszym rozdziale macie dość. E.L James dokonała niemożliwego, podwoiła nudę pierwszej części tworząc historię w której się gubi. Widać było, że mierzyła w coś więcej niż ostatnio jednak zbyt to zagmatwała.
Część druga powtarza wszystkie błędy poprzedniczki. Naprawdę starałem się zrozumieć fenomen tej serii, rozumiem, że jam nieudacznik, grafoman i śmieć, ale naprawdę nie widzę
niczego dobrego w tej części. Chociaż nie, jest jeden plus! "Ciemniejsza Strona Greya" ma więcej opisów, które można omijać i nie czuć się z tym źle, więc paradoksalnie czyta się ją szybciej niż poprzedniczkę.
Mam dość tej serii. Na szczęście do końca pozostała mi już tylko ostatnia część książkowej sagi i cholerne dwa filmy. Mam nadzieję, że chociaż adaptacje okażą się równie śmieszne co część pierwsza. Albo rynek będzie już przesycony sadomasochistycznym milionerem, że część trzecia w ogóle nie powstanie. A ja postaram się pisać regularnie.
środa, 6 stycznia 2016
Podsumowanie roku 2015 część druga, czyli 5 rzeczy negatywnych.
Poprzednio przyjrzałem się 7 rzeczom lub wydarzeniom roku 2015 z którym jestem zadowolony i które zostawił miłe wspomnienia. Dziś jednak będzie trochę mniej kolorowo, bo następujące 5 punktów dotyczyć będzie największych porażek minionego roku. Czyli ogólnie narzekam. Bez zbędnego wstępu (bo ten można przeczytać w poprzednim wpisie) przechodzimy do rzeczy.
NEGATYWY
5. Weź Pan te piksele.
Ostatnio zachwycałem się filmami powstałymi w 2015 jednak stwierdziłem, że pomimo wysypu zaskakująco dobrych produkcji znalazło się kilka baboli. Teraz więc pora wlać beczkę dziegciu do tego morza miodu. "Piksele", "Terminator: Genesis", "Fantastyczna Czwórka", "50 Twarzy Greya", druga część "Kosogłosa"... Lista ciągnie się jeszcze o wiele, wiele dalej. Rok 2015 to masa filmów wątpliwej jakości, czy to żerującej na nostalgii (wspomniane "Piksele" czy wskrzeszenie Arnolda jako Terminatora), starających się zarobić na sukcesie "dzieł" pisanych ("Kosogłos" i Grey co lubił biczować) czy po prostu słabych i pozostawiających uczucie zażenowania. Jednak złe filmy powoli zanikają więc patrzę z nadzieją na 2016 i wszystkie te "Deadpoole", które nadchodzą.
4. "Jaaaaasiu Jaaaasiu" czyli elegia o polskim YouTube.
YouTube w Polsce wciąż jest jeszcze raczkującym berbeciem w porównaniu do tego jak rozwinięty jest chociażby w Stanach Zjednoczonych. Jednak "stara gwardia" polskiego YT, ludzie, którzy naprawdę coś wnosili w swoich materiałach odchodzi w niepamięć i zasypywani jesteśmy kolejnymi Ajgorami czy Dżejami Dąbrowskimi. I owszem, jest jeszcze grupa ludzi robiących profesjonalne materiały, jednak 3/4 "Tuby" to CS: GO nagrywany przez ludzi, którzy jeszcze pół roku temu zachwycali się "Minecraftem"
3. Kontuzje, kontuzje, kontuzje...
Bardzo lubię oglądać wrestling. To już powinniście wiedzieć. Jednak rok 2015 to czarna karta w historii WWE. Mistrz Seth Rollins, legenda Sting, niesamowicie niedoceniany Cesaro albo najlepszy zawodnik na świecie, Daniel Bryan to tylko szczyt listy kontuzjowanych w 2015. Niektórzy z nich już wrócili, dla niektórych powrót planowany jest w okresie wakacyjnym, a dla jeszcze innych cała przyszła kariera stoi pod znakiem zapytania. To w sumie dość smutne, szczególnie patrząc na liczbę osób mówiących "wrestling jest udawany, tak naprawdę nic im się nie dzieje".
2. Ostatnie pożegnania.
"American Dream" Dusty Rhodes, "Rowdy" Roddy Piper, Christopher Lee, Lemmy Kilmister, Wes Craven, Satoru Iwata, Terry Pratchett... tu podobnie lista jest bardzo długa. Niektórzy młodsi, niektórzy starsi. Piosenkarze, aktorzy, pisarze, wrestlerzy... Każde z wypisanych powyżej nazwisk jest sporą częścią mojego życia, zaśmiewałem się przy "Świecie Dysku", piłem whisky przy "Ace of Spades" i zachwycałem "Władcą Pierścieni" i "Gwiezdnymi Wojnami". To naprawdę smutne, że tak wybitnych person nie ma już na tym padole łez.
1. Moje postanowienie noworoczne AD 2015.
"Być lepszym człowiekiem.", na tym zaczynała i kończyła się moja lista noworocznych postanowień. Niestety, choć próbowałem to samo postanowienie zapisałem pierwszego stycznia 2016. Choć czynię drobne postępy można to opisać zdaniem "Krok do przodu, dwa kroki w tył". Może w przyszłym roku (kiedy będę miał już 2137 obserwujących i własny "merczendajs") w sukcesach 2016 pojawi się wypełnienie postanowienia.
I to by było na tyle. Przebrnęliśmy przez cały rok 2015 a 2016 przed nami. A jakie są Wasze najgorsze wspomnienia minionego roku? Podzielcie się nimi!
PS. Wasz uniżony sługa jest aktualnie na Podlasiu, gdzie celebruje święta Bożego Narodzenia po raz drugi. Dlaczego? Dowiecie się jak wrócę! Jednak ewentualny kontakt ze mną będzie teraz dość utrudniony... nadal łudzę się, że to będzie JAKIKOLWIEK kontakt.... Jestem samotnym człowiekiem. To smutne.
piątek, 1 stycznia 2016
Podsumowanie roku 2015, czyli 7 rzeczy dobrych, które przydarzyły się minionego roku.
Rok 2015 odszedł już w niepamięć, a przed nami otwiera się pusta kartka jaką jest 2016. Najprawdopodobniej nic się nie zmieni, siłownie znów pełne będą ludzi z postanowieniami noworocznymi, jednak w połowie stycznia owi ludzie znikną i pozostaną ci sami, stali bywalcy (z łysymi głowami i kwadratowymi szczękami), ci którzy obiecywali sobie rzucić palenie już za 3 dni będą stali w kolejce po fajki.
Dla wielu (w tym dla mojej skromnej osoby) ranek 2016 zaczął się bólem głowy, nie ma w tym nic dziwnego, jednak gdy teraz już nieco się ogarnąłem postanowiłem oddać się krótkiej refleksji na temat minionego roku, co było dobre, a co wręcz przeciwnie. Wyszła mi skromna lista składająca się z 12 punktów, które wzorem serwisu Whatculture.com postanowiłem podzielić na wydarzenia przyjemne (których o dziwo wyszło 7) i nieco mniej. Więc odpowiedzmy na pytanie: "Jaki był rok 2015"
POZYTYWY
7. Na dobre rozpocząłem swoje koncertowe przygody.
Pidżama Porno, Kult, Hey i Kabanos to tylko niektóre z zespołów, które miałem okazję oglądać na żywo (niektóre nawet po 2 razy) i nieważne czy było to miejsce na płycie w katowickim Spodku, czy występ na dniach miasta Pszczyna, na każdym bawiłem się tak samo wybornie. Mam nadzieję, że w przyszłym roku oprócz zespołów wymienionych wyżej (na które na pewno pójdę po raz kolejny) na moją ścianę biletów dołączą te bardziej międzynarodowe.
6. Blog to w sumie fajna sprawa.
Dokładnie 6 lutego 2015 powstały Kisiela Rozkminy Wszelakie. Powstały warto dodać w wyniku nudy i chęcią podzielenia się ze światem moimi często kontrowersyjnymi (prawie spłonąłem za uznanie "Igrzysk Śmierci" za gniot) opiniami o wszystkim i niczym. Jak na razie moja radosna pisanina osiąga średni sukces (moja wina jest w tym spora, przyznaję), ale ktoś to czyta więc w 2016 zamierzam poprawić się i wspiąć się na szczyt blogosfery. Tak, czasami jestem przemądrzałym dupkiem, ale kocham wszystkich, którzy czytają moje opinie, zapraszajcie znajomych, zaparzę herbaty.
5. Odwiedziłem Londyn (po raz drugi).
W stolicy Anglii byłem już w 2010, jednak miałem wtedy 13 lat i moim najjaśniejszym wspomnieniem było to, że pani, która nas przetrzymywała miała na górze PlayStation 2 więc mogliśmy pograć. W zeszłym roku było jednak inaczej. Londyn okazał się iście magicznym miejscem, począwszy od muzeum techniki, po urokliwe, angielskie puby. Czy zamierzam tam wrócić? Niekoniecznie w 2016, jednak gdy już będę miał na koncie sumy siedmiocyfrowe (najlepiej byłoby gdyby żadna z nich nie była zerem) na pewno zabawię w Londynie. Ale, że Starbucks jest urządzony dokładnie tak samo jak w Polsce to Wy wiedzcie.
4. 2015 to sezon osiemnastek rocznika '97.
Zasadniczo sezon osiemnastkowy rozpocząłem już w 2014, ponieważ impreza sylwestrowa była przy okazji przyjęciem z okazji osiemnastych urodzin, jednak to był dopiero początek. Począwszy od zabrzańskiego Domu Harcerza, przez Kalety, Brusiek, klub w Katowicach, Rudę Śląską i wiele innych a skończywszy na byłym... domu publicznym 2015 obfitował w niesamowite przygody, o których nawet filozofom się nie śniło. Moby Dick, rów melioracyjny, naleśniczki i "Sen o Victorii" Dżemu, reszta niech lepiej pozostanie w strefie domysłów. Albo może kiedyś o tym napiszę. Nie wiem.
3. Moc przebudzona.
Jakie było wydarzenie roku 2015? Kondycja reprezentacji, która poprawiła się o jakieś 2000% i zagwarantowała Polsce wyjazd na Euro? Nowy prezydent? Seth Rollins zdobywający mistrzostwo WWE podczas walki wieczoru Wrestlemani? Jak dla mnie była to grudniowa premiera "Przebudzenia Mocy". VII część kultowej sagi nie zawiodła i zmyła wyobrażenie o słabych epizodach I i II ("Zemsta Sithów" była spoko). Nie będę się rozpisywał, ponieważ zupełnie niedawno stworzyłem dość obszerną recenzję. A mówiąc już o filmach.
2. W końcu dobre popkorniaki.
Rok 2015 zapisze się złotymi zgłoskami w historii kinematografii. Owszem, zdarzyło się sporo kaszan (o których będzie później) jednak natłok niesamowicie i zaskakująco dobrych produkcji przysłonił te złe. Co zobaczyliśmy? Nowego "Mad Maxa", który do czasu "Gwiezdnych Wojen" był moim numerem 1. "Birdmana" z Michaelem Keatonem, który podreperował swoją reputację. Disney zaskoczył "W głowie się nie mieści", który był niesamowicie poważną produkcją jak na film Pixara a na naszym podwórku pojawiło się całkiem niezłe "Carte Blanche" z Andrzejem Chyrą.
1. Nie tylko "Wiedźmin"
Kondycja polskich gier komputerowych to zabawna sprawa. Do 2007 byliśmy znani z wydawania budżetowych strzelanek robionych na jedno kopyto. Wiecie, tych gier z koszy w supermarketach kosztujących 9,99 zł. Później pojawił się pierwszy "Wiedźmin" który otworzył polskim wydawcą międzynarodową drogę. Kilka lat później powstał sequel, a w czerwcu 2015 światło dzienne ujrzała finałowa część epickiej przygody. Posypały się nagrody, wielu ludzi już uznaje "Dziki Gon" za grę roku a studio CDP Red stało się ważnym graczem na arenie międzynarodowej. Jednak oprócz finałowej przygody Geralta ukazało się sporo zaskakująco dobrych tytułów. "This war of mine" pokazujący wojnę oczami cywila, "Zaginięcie Ethana Cartera" które było niesamowicie wciągającą i prześliczną przygodówką, "Lords of the fallen" czyli polska odpowiedz na arcytrudne gry RPG i wiele, wiele innych, także gier niezależnych, w tym przypadku rok 2016 zapowiada się zaskakująco dobrze.
To by było na tyle jeśli chodzi o rzeczy dobre, a jutro możecie spodziewać się nieco mniej przyjemniej listy. A jak Wy spędziliście rok 2015? Dajcie znać.
Subskrybuj:
Posty (Atom)